26.10.2010, 21:32
Rozpoczęło się od przydziału oficera prasowego Waltera Hauta do zadania wyznaczonego przez Williama H. Blancharda, szefa Roswell Army Air Base, dnia 7 lipca 1947 roku. Prawie wszystkie opowieści o latających spodkach stały się rzeczywistością w dniu kiedy to biuro wiadomości 509 dywizji bombowej miało szczęście wejść w posiadanie takiego właśnie spodku.
Po akcji ratunkowej i po przewiezieniu szczątek obiektu do Waszyngtonu i do Wright Field Air Base nadeszło oświadczenie generała Rogera Ramey'a: "To wszystko to przecież bzdura, to był tylko balon pogodowy"
Początkiem "największego spisku na świecie" jest wypowiedź fizyka Stantona Friedmana, "lalkarza" ruchu UFO. Świadek Frank Kaufman, wtedy pracownik cywilny Army, powiedział nam: "Kiedy zobaczyłem ciała i ten pojazd uświadomiłem sobie, że nie jesteśmy sami w kosmosie." Inny świadek, major Jesse Marcel, który swego czasu odpowiedzialny był za ratunek "balonu", po kilkunastu latach podtrzymał słowa Hauta mówiąc: "To jednak było UFO."
Co Pentagon sądził o tym nie przekonywało społeczeństw UFO. 1995 doszło do przemówienia, gdzie tłumaczono, że w 1947 roku doszło do rozbicia "balonu", który miał szukać atomowych prób Sowietów ("Projekt Mogul"). W jubileusz Roswell powiedziano, że wtedy jakieś "głupki" skakali ze spadochronem, a miejscowi rolnicy wzięli ich za kosmitów.
Dzisiaj Roswell nie ma interesów w historiach takich jak tych spadochroniarzy. Przecież nie chcą zrujnować ruin UFO, w końcu są tam dwa UFO muzea, organizowane trasy do miejsca katastrofy, restauracje zapełnione po brzegi tak samo jak hotele i corocznie odbywają się tam spotkania UFO, gdzie turyści pozostawiają wiele dolarów...