Ja osobiście wierzę w reinkarnację. To jest dla mnie na chwilę obecną najlogiczniejsze wyjaśnienie wszystkich rzeczy, które wiemy nie wiadomo skąd, deja vu, fobii również z choinki urwanych (w sensie po prostu są, a nie pochodzą np. od urazu z dzieciństwa), zjawisko w którym dwie pierwszy raz na oczy widzące się osoby rozumieją się bez słów (w "Ani..." autorka nazwała to bratnimi duszami) - dla mnie to wszystko doświadczenia z poprzednich wcieleń. Plus mniej lub bardziej wiarygodne dokumentacje osób znających swoje zeszłe inkarnacje przez np. hipnozę regresyjną (tak to się nazywa?)... Jestem na tak
Kiedyś wierzyłam w teorię cnotliwy - to do nieba, grzesznik - to do piekła. Ale potem zaczęłam zauważać, że istnieje relatywizm moralny i że ten "system" by się nie sprawdził. Przynajmniej nie w moich wyobrażeniach o tych dwóch... miejscach? Wymiarach? Światach? Czymkolwiek. Co więcej, w czyściec nigdy nie wierzyłam. Dla mnie zawsze to był wymysł Kościoła, by nastraszyć średniowieczne ciemne masy i wyciągnąć od nich pieniądze za odpusty. To, że nie wszyscy idą bezpośrednio do nieba/piekła jest stwierdzone w Biblii; cytując moją katechetkę "Jezus mówił, że istnieje potrzeba modlitwy za zmarłych. Pomyślmy, gdyby byli w niebie, nie musielibyśmy się za nich modlić, bo nie byłoby sensu, już są zbawieni. A za tych z piekła również nie ma sensu, bo są potępieni i w żaden sposób nie mogą już dostać się do nieba. Ergo: czyściec istnieje". Otóż w porządku, ale ja skłaniałam się ku teorii, że ten "czyściec" - to po prostu ziemia. Dusze, które nie trafiły ani 'na górę', ani 'na dół' zostawały na ziemi i to plus jakieś zadanie właśnie było ich pokutą, oczyszczeniem. Niektórzy widzą je w postaci tzw. duchów.
Jeszcze więcej (obiecuję, ostatnia kwestia), pomimo wiary w reinkarnację i braku wiary w niebo i piekło, ciągle wierzę w koncepcję duchów jako dusz, które zostały na ziemi. Niby kłóci się to z zamysłem wcieleń, bo po co taka dusza miałaby zostawać w takiej postaci, skoro może na powrót się wcielić? Otóż moim zdaniem jest to dusza człowieka, który z jakiegoś powodu nie wykonał za życia swego rodzaju zadania, powołania, nie wykorzystał daru i nie może rozpocząć nowego życia, póki nie zostanie to wypełnione - wcielamy się po raz kolejny zawsze i tylko z jakichś konkretnych powodów. I takie zabłąkane dusze potrzebują ludzkiej pomocy, bo w materialnej rzeczywistości niematerialne postacie nie są w stanie same dać sobie rady. Żeby lepiej wyjaśnić, o co mi chodzi, odsyłam do "Dziadów" Mickiewicza albo do pierwszej części cyklu "Felix, Net i Nika"
SKOŃCZYŁAM
Tak jeszcze przeglądam teraz te posty o nieśmiertelności i dochodzę do wniosku, że trochę to zabawne czytać te wasze kłótnie
(nie bierzcie tego do siebie, mnie ostatnio bawi coraz więcej dziwnych rzeczy).
<<Teraz przekazuję swoje zdanie, nie staram na siłę się przekonać do niego innych. Taki przypis dla uniknięcia nieporozumień
>>
Co do samego tematu nieśmiertelności uważam, że nie jest to ciekawa sprawa. Pomijając już te wszystkie poważne argumenty, jakimi są choroby, psychika... takie życie byłoby po prostu nudne. Nawet, jeżeli świat zmieniałby się dynamicznie i "byłoby na co popatrzeć", to po jakimś czasie by się to po prostu przejadło. A rodząc się na nowo nie masz pamięci o poprzednich zmianach i wszystko jest dla ciebie nowością, jest fascynujące.
Kolejna sprawa: tak, masz mnóstwo czasu na naukę wszystkiego, czego chcesz, ale co, jak się już nauczysz? Zdolności psi i ezo chyba akurat nie są specjalnie ograniczone, ale tylko to, a cała reszta? Grając np. na instrumencie nie jesteś w stanie wyjść poza pewien rodzaj mistrzostwa, bo po prostu instrument ci tego nie umożliwia, on już ma swoje ograniczenia. A jak w psychokinezie załóżmy dojdziesz do poziomu przesuwania kontynentów z szybkością 20 km/h, to co dalej? Pobawisz się chwilę w globalną układankę i po kolejnych 50-100 latach znów ci się przeje. A mając nowe życie masz możliwość uczenia się tego wszystkiego na nowo. Wbrew pozorom nie jest to wada, bo ta satysfakcja, gdy osiągniesz wyższy poziom umiejętności, gdy poznasz nową możliwość wykorzystania swojej wiedzy w praktyce, to uczucie chęci poznawania ciągle więcej i więcej... dla tego się żyje, a im dłużej chodzisz po świecie, tym mniej masz takich chwil - bo wiesz i umiesz już za dużo...
Argument dla wierzących w astrologię, horoskopy i układy planet: dwanaście znaków klasycznych, dwanaście chińskich, całkiem sporo możliwości ich kombinacji - czemu pozbawiać się możliwości sprawdzenia, jak jest w każdej z nich? A jeżeli dodasz do tego możliwość rodzenia się z różnymi zestawieniami w różnych kręgach kulturowych i sprawdzenie, jak dane środowisko pozwala ci spełniać cechy zodiakalne... umierać, nie żyć!
Oczywiście jednocześnie możliwości poznawczych i potencjalnych przedmiotów badań jest tyle, że góra stuletnie życie może nie wystarczyć, by usatysfakcjonować w pełni głodnego wiedzy człowieczka. Zawsze trafi się ktoś, kto na łożu śmierci wyzna: "Gdybym mógł jeszcze zrobić to... i to... i tamto też...", a ja się temu nie dziwię. Dlatego moją propozycją jest <tadam> długowieczność z dodatkiem zachowywania młodości!
Ideał życia wg mnie byłby, gdybym miała możliwość tkwienia tu do 300-nej wiosny, a wszystkie dodatkowe dekady padłyby na okres pomiędzy 20-30 rokiem życia. Taki bonus, podczas którego zmiany fizyczne zostałyby przystopowane.
Tak, macie pełne prawo mieć mnie już dosyć
Ale właśnie zdałam sobie sprawę z tego, jakim cudownym tematem do dyskusji jest ten właśnie. Można się "wylać", a im więcej wiadomości i opinii tym lepiej.
Moje zdanie o Szatanie (xD):
Ktoś tu wspomniał (Evell?), że jak Szatan, to czemu niebo. A czemu nie? Podział "Niebo-Bóg/Piekło-Szatan" występuje tylko w Kościele. Nawet w Biblii ponoć nigdzie nie ma mowy o tym, że Zły jest władcą Piekieł. Tylko tyle, że coś takiego istnieje. A Diabeł występuje tam niezależnie, jako Ex-Anioł, który się zbuntował i postanowił żyć na własną rękę (z tego, co się orientuję). To o Szatanie Królu Piekieł wymyślił nie kto inny, jak sami chrześcijanie
Po wtóre, sformułowanie "idziemy do Nieba" może być niczym więcej, jak metaforą nagrody. Niebo w założeniu ma być naszym Rajem, spełnieniem, miejscem, w którym nam będzie najlepiej. Mówi się "czuję się tu jak w niebie, raju". Więc "Niebo Boga" i "Niebo Szatana" mogą się skrajnie od siebie różnić, tak jak i ci dwaj sami w sobie.
Po ente, zakładam, że skoro chrześcijaństwo to WIARA, nie WIEDZA, to możemy się rozmijać z rzeczywistością w kilku szczegółach. Nikt nie ma pewności, jak jest naprawdę, to wiedzą tylko zmarli. Jak ktoś czuje potrzebę wewnętrzną, może spróbować ich zapytać
A prawda może leżeć pośrodku. W moim mniemaniu nic na świecie nie jest czarno-białe, a jedynie w odcieniach szarości, więc koncept nieba-piekła (ewidentnie czarno-biały) może być tylko uproszczeniem dla naszych możliwości percepcyjnych.
Jakkolwiek dalej chciałabym poznać zdanie Autora wypowiedzi i osoby wtłaczającej pomysł na ten temat (przepraszam, że w tej chwili nie pamiętam, kto o tym wspomniał
)