ParaMythology

Pełna wersja: Diabeł Wenecki
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Do dziś właściwie nie bardzo wiadomo, dlaczego ta niewielka, położona kilka kilometrów od Żnina miejscowość zyskała sobie niecodzienną nazwę - Wenecja. Być może zdecydowała o tym malownicza panorama żnińskiej Wenecji, okolonej trzema pięknymi jeziorami.

Większą chyba jednak od uroków krajobrazowych popularność zdobyła sobie Wenecja powtarzaną do dzisiaj jeszcze legendą o diable weneckim. Jakby widomym znakiem owej legendy są ruiny zamku. W czasach Jagiełły panem tego zamczyska był kasztelan Mikołaj herbu Nałęcz, główny bohater zrodzonej później legendy. Zarówno zamek ze swoimi podziemnymi lochami, jak i jego władca nie cieszyli się w owych czasach dobrą sławą. Rycerz mikołaj z Wenecji sprawował bowiem swoje kasztelańskie rządy w sposób bezwzględny i okrutny. Chciwy, bezlitosny, obarczył podwładną sobie, okoliczną ludność wysokimi daninami. Ściągano je na zamek bezwzględnie, karząc krwawo każdy najdrobniejszy nawet sprzeciw. Nic też dziwnego, że zamkowe lochy pełne były zawsze karanych przez nieludzkiego kasztelana kmieci. W końcu jednak wyzyskiwani i torturowani okrutnie mieszkańcy okolicznej Gąsawy, Łasina, Komratowa i innych sąsiednich wiosek postanowili wysłać na zamek swoją delegację ze skargą na bezprawie czynione przez służbę pana na Wenecji.

Ale skutek tej misji był taki, że Mikołaj Nałęcz kazał wysłańców wychłostać i wtrącić do lochu. Zapowiedział ponadto, że jeśli w przeciągu jednej niedzieli nie otrzyma odpowiedniego okupu, każe więzioną delegację powiesić. A okup był wcale niemały: trzy tłuste jałówki, siedem kadzi miodu, dziesięć kop wędzonych węgorzy, dziesięć kop jaj i pięć worków owoców. Do wielu chat chłopskich zaglądał głód i taka dodatkowa danina przerastała możliwości ich mieszkańców. Chodziło jednak o ratowanie skazanych niewinnie przez kasztelana, stąd też nie wahano się sięgnąć po ostatnie zapasy. Nie minęły więc trzy dni, gdy zgromadzono na wozach wyznaczoną ilość wszystkiego i wyruszono w kierunku Wenecji. Kolejnym wysłannikom na zamek przewodził Mściwój z Gąsawy.

Kiedy wyruszyli, zapadł już wczesny listopadowy wieczór. Chociaż do zamku było jeszcze daleko, widzieli wyraźnie jego oświetloną sylwetkę. Słyszeli także dźwięk i gwar wesołej biesiady. Nasłuchiwali przez chwilę tych odgłosów, po czym ruszyli w milczeniu dalej. W końcu minęli ostatni zakręt przed groblą i stanęli przed zamkiem.

Przy oświetlonej łuczywem bramie stało dwóch uzbrojonych strażników. Zatrzymali oni wozy, gdyż dziedzic nie życzył sobie, aby mu w czasie uczty przeszkadzano. Trzeba było czekać. Ustawili więc wozy nad groblą i jak kto mógł, ułożyli się do snu. Tak minęła im noc, ale dopiero koło południa - głodnych i zziębniętych wpuszczono za bramę.

Gdy znaleźli się na rozległym dziedzińcu zamkowym, dostrzegli nagle dwie szubienice. Kołysały się na nich dwa trupy. Owych nieszczęsnych wisielców rozpoznali od razu. Byli to poprzedni wysłannicy, a więc ci, których przyjechali wykupić od kasztelana. Kiedy zrozpaczeni zapytali - jak to się mogło stać, przecież przywieźli właśnie żądany okup i w oznaczonym czasie? - Naszemu panu trzeba przywozić okup od razu - odpowiedzieli śmiejąc się urągliwie strażnicy kasztelańscy. Po czym kazali im paść na kolana, bo miał się zjawić pan tego zamku.

Jako i rzeczywiście na krużganek wyszedł Mikołaj Nałęcz. Ubrany był w purpurową togę oraz szeroki, błyszczący łańcuch, mający znamionować symbol władzy sędziowskiej. Mikołaj zasiadłszy na sędziowskim fotelu przywołał pisarza. Ten z kolei odczytał głośno przewinienia powieszonych. Oskarżano ich o stawianie oporu władzy, opieszałość w składaniu danin, a w sumie o brak posłuszeństwa wielmożnemu panu Nałęczowi.

Słysząc ten jawnie niesprawiedliwy wyrok, Mściwój z Gąsawy próbował zaprotestować, wyjaśnić, że ukarani tak samo przyszli w imieniu wszystkich kmieci wyprosić łaskę u pana na Wenecji. Ale jego i pozostałych wysłanników powalono na ziemię. Kiedy wreszcie pozwolono im podnieść się z bruku spostrzegli, ze oprócz wielmoża Nałęcza, za jego sędziowskim fotelem, stoją dworzanie, strażnicy, a z boku przy krużganku kat - wszyscy gotowi wykonać natychmiast każde polecenie sędziego. Zaraz też Mikołaj Nałęcz rozkazał swemu ekonomowi sprawdzić, czy przywieziono należyty okup. Ekonom zaczął więc wyczytywać, co każdy wóz winien zawierać. Wprawdzie Mściwój i jego towarzysze przywieźli wszystko zgodnie z poleceniem, jednak chciwy kasztelan i jego ekonom zmienili już wysokość okupu, wymyślając szereg rzeczy, które oczywiście nie mogły się znaleźć na wozach.

Na próżno Mściwój klął się na Boga i przysięgał, ze zaszło nieporozumienie, że przywieźli wszystko, co przykazał im pan na zamku weneckim. Nie pomogły jednak żadne prośby i usprawiedliwienia. Okrutny Mikołaj Nałęcz nie słuchając ich wcale wydał na kmieci wyrok: - Za hardość u upór zakuć ich wszystkich w dyby, dać każdemu 50 batów i wrzucić do lochów na śmierć głodową.

Skoczyła natychmiast straż. Jedni pachołkowie otwierali lochy, inni znęcając się zakuwali w dyby skazańców. Podniósł się przeraźliwy lament. Kiedy jednak zakuwano w dyby ostatniego z posłańców, ten wołać zaczął głośno o pomstę do nieba.

I oto stała się rzecz niespodziewana. Niebo pociemniało nagle. W zamek uderzył potężny piorun. Potem kolejne gromy zaczęły bić w zamkowe mury. Zamek stanął w płomieniach. Ani Mikołaj, ani też nikt z jego dworzan i straży nie mogli się ratować ucieczką poza mury, gdyż gromy jak gdyby upodobały siebie bramę i były w nią bez przerwy. Tak więc krwawy sędzia i jego służba uciekali w najgłębsze zakamarki podziemnych lochów, pozostawiając w popłochu otwarte na oścież wrota tych katowni. Skorzystali z tego więzieni tam ludzie, wydostając się na dziedziniec, pomagając sobie i uwalniając z dybów Mściwoja i jego towarzyszy. Gromy przez krótką chwilę przestały być w opancerzoną bramę zamku. Tłum niedawnych więźniów i skazańców rzucił się natychmiast do ucieczki z zamkowego dziedzińca. Gdy już wszyscy znaleźli się szczęśliwie poza zamkiem, runął zwodzony most, odcinając jedyną drogę wyjścia z płonącego zamku. Nikt więcej nie mógł go już opuścić. Pożar na zamku wzmógł się jeszcze. Swąd spalenizny czuć było w całej okolicy. W jego płomieniach ginął okrutny Mikołaj Nałęcz ze swoją służbą i nagromadzonym krwawo bogactwem.

Dopiero następnego dnia gwałtowna ulewa ugasiła tlące się jeszcze resztki zamkowych zabudowań. Podobno przez wiele dni jeszcze słychać było jęki i zawodzenia, dochodzące z przysypanych zamkowych lochów. Nikt jednak nie odważył się nawet zbliżyć do pogorzeliska. Ludzie opowiadali sobie z lękiem, że to diabeł, który swego czasu opętał okrutnego Mikołaja, sprawuje teraz nad nim swoje sądy.

Długo jeszcze ruiny weneckiego zamku były postrachem dla miejscowej ludności. Nocami ponoć dobiegały stamtąd potępieńcze jęki i słychać było brzęk łańcuchów i liczonych monet. To duch diabelskiego kasztelana weneckiego dalej strzegł swoich krwawo zgromadzonych skarbów. Omijano więc skwapliwie budzące grozę ruiny zamku.

Dopiero po wielu, wielu latach ktoś jednak, zmuszony szukać schronienia, trafił do wypalonych lochów zamczyska. Była to młoda, piękna dziewczyna. Prześladował ją swoją miłością starosta z Gąsawy. Chcąc uwolnić się od natarczywych zalotów bogatego wprawdzie, lecz starego starosty, zdesperowana dziewczyna zdecydowała się ukryć przed nim w lochach zamku. W nocy jednak zjawiła się przed nią postać rycerza. Było to widmo "weneckiego diabła". Duch Mikołaja nakazał dziewczynie iść za sobą. Po przejściu wielu krętych korytarzy zatrzymali się wreszcie w jednym z lochów, w którym zgromadzone były ogromne skrzynie z legendarnymi skarbami Nałęcza.

- Oto masz trzy skrzynie złota - powiedział do nieustraszonej dziewczyny duch potępieńca. - Jedną daj kościołowi, z drugiej rozdaj złoto między ubogich, a trzecią zatrzymaj dla siebie. Dzięki temu, że odważyła się zjawić w tym miejscy dawnego grzechu i bezprawia niewinna istota, kończy się moja pokuta, każąca mi strzec tych zagrabionych skarbów.

To powiedziawszy duch potępionego rycerza zniknął. Po wyjściu dziewczyny z lochów nastąpił gwałtowny wstrząs i zasypał na zawsze resztkę skarbów, strzeżonych dotąd przez "weneckiego diabła".

Dziś jeszcze resztki ruin zamkowych stanowią dodatkową atrakcję dla przyjezdnych i turystów. Być może wrażenie wywołane zwiedzaniem tego malowniczego zakątka ziemi pałuckiej wzbogaci dodatkowo ta legenda.