ParaMythology

Pełna wersja: Przeklęty świat tatuażu
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Na wstępie zaznaczę, że umieszczam to jako ciekawostkę znalezioną przypadkiem...
I proszę nie myśleć, że jest to moje zdanie w tej kwestii :-)

PRZEKLĘTY ŚWIAT TATUAŻU

[Obrazek: 16d301769ada455a.jpg]

Jeszcze 30 lat temu zwyczaj tatuowania się – w naszym kręgu kulturowym – był ograniczony do wąskich środowisk utożsamianych z tzw. marginesem społecznym. Tatuaże nosili wówczas głównie przestępcy, narkomani i członkowie różnych subkultur młodzieżowych (skinheadzi, punki, heavy-metalowcy). Przełom XX i XXI wieku stał się jednak widownią niesamowitej wręcz popularności tatuaży. Używając pewnej retorycznej przesady, można powiedzieć, iż zaczęli tatuować się wszyscy: aktorzy, gwiazdy rocka, sportowcy, dzieci z tzw. dobrych domów.

Wedle jednej z przeprowadzonych w 1997 roku ankiet co najmniej jeden tatuaż posiadało przeszło 35 procent wszystkich graczy amerykańskiej ligi koszykarskiej NBA (wśród nich takie megagwiazdy owej drużyny jak: Michael Jordan czy Shaquille O ‘Neal). Jeśli chodzi zaś o gwiazdy przemysłu muzycznego, to tatuaże stały się wśród nich wręcz czymś w rodzaju znaku rozpoznawczego. Patrząc na zdjęcia przedstawiające rockmanów można odnieść nieraz wrażenie, iż prześcigają się oni w „ozdabianiu” swego ciała coraz większą ilością, co bardziej to wymyślnych tatuaży. Z badań przeprowadzonych w 2006 roku wynikało, iż zwyczajowi tatuowania się poddało się 40 procent mieszkańców USA w wieku od 18 do 40 lat. Na pomysł promocji tatuaży wpadł nawet przemysł zabawkarski, wypuszczając na rynek „wytatuowane” lalki – doczekaliśmy się już nawet słynnej „Barbie” z tatuażami.

Inaczej mówiąc: tatuaże stały się dziś „cool” i „trendy”, a fakt ich posiadania coraz mniej kojarzy się z byciem kryminalistą czy innym „wyrzutkiem społecznym”, a staje się sposobem na naśladowanie podziwianych i oklaskiwanych przez media „celebrytów”. Warto zatem zastanowić się nad tym, czy popularność tatuaży jest pozytywnym, obojętnym moralnie, czy może negatywnym znakiem naszych czasów? Czy modę na tatuaże należy zaliczyć do tego rodzaju mód, które są stosunkowo niegroźne i nieszkodliwe (jak jazda na wrotkach czy deskorolce) czy może kryje się za nią coś więcej?


Tradycyjna pogańska praktyka

By spróbować odpowiedzieć sobie na te pytania, warto przyjrzeć się z bliska historycznemu rodowodowi tatuaży. Otóż zwyczaj robienia sobie różnorodnych malunków i znaków na ciele był przez tysiące lat popularny wśród sporej części społeczności o charakterze pogańskim, zaś pośród chrześcijan, jeśli występował to bardziej na zasadzie wyjątku niż ogólnie przyjętej normy. Tatuowanie się wśród pogan nie stanowiło bynajmniej jakiejś obojętnej duchowo praktyki w rodzaju naszych społecznych konwenansów mówiących nam, w której ręce należy trzymać widelec, a w której nóż, ale było czynnością naznaczoną w bardzo silny sposób piętnem pogańskich wierzeń i przesądów. W prymitywnych kulturach wykonywanie tatuażu należało często do szamanów oraz innych pogańskich kapłanów i kapłanek, zaś sama ta praktyka była uważana za akt magiczny, mający na celu (w zależności od poszczególnych wierzeń): wywoływanie lub wypędzenie duchów; prośba o ochronę skierowana do zwierząt, bożków, sił przyrody i kosmosu; ochronę przed czarami i urokami; zachowanie młodości bądź uzyskanie nadludzkiej siły, etc. Tatuaże były też traktowane jako symbol oddania się poszczególnym bóstwom czy swoisty znak pozwalający na identyfikację danej osoby w zaświatach (np. Hindusi z Begal wierzyli, że dzieci pozbawione tatuaży nie będą mogły być rozpoznane po śmierci przez swych rodziców).

Trudno się zatem dziwić, iż Pismo święte zawiera jasny zakaz tatuowania się: „Nie będziecie się tatuować” (Kapł 19, 28), zaś różni papieże w historii (m.in. Hadrian I) zakazywali chrześcijanom owej praktyki jako pogańskiej i barbarzyńskiej. Przez wieki chrześcijańscy misjonarze ewangelizujący pogańskie ludy i plemiona walczyli też z owym rozpowszechnionym tam zwyczajem. Dość wspomnieć, iż kiedy hiszpańscy konkwistadorzy zetknęli się wśród Azteków z tatuażami z miejsca uznali ową praktykę za dzieło diabła, mimo że wcześniej w ogóle nie mieli z nią żadnej styczności.

Oczywiście nie znaczy to, iż do poł. 20 wieku, żaden chrześcijanin nie nosił tatuażu. Owszem zdarzało się to również wśród chrześcijan, a czasami było to nawet motywowane w chrześcijański sposób (np. niektórzy z wyznawców Chrystusa żyjący pośród muzułmanów czynili sobie tatuaże w kształcie krzyża po to by w razie śmierci zapewnić sobie chrześcijański pochówek). Nie ulega jednak wątpliwości, że przez kilka tysiącleci tatuaż był niemal powszechną praktyką wśród pogan, a jeśli zdarzał się wśród chrześcijan to nie działo się to zbyt często.


Czym tatuaże są dziś?

Ktoś może rzec, iż skoro niektóre ze zwyczajów w ciągu wieków zmieniły swą kulturową treść z pogańskiej na chrześcijańską (jak miało to miejsce np. w przypadku wielu bożonarodzeniowych i wielkanocnych symboli oraz praktyk), to nie możemy potępiać tatuaży tylko dlatego, że niegdyś miały one zazwyczaj niechrześcijańskie znaczenie. Ten argument czasami jest słuszny, ale w stosunku do tatuowania się, jest wyjątkowo słaby, a to z kilku powodów:

Po pierwsze: nie wszystkie z rozpowszechnionych niegdyś wśród pogan praktyk i zwyczajów zostało zakazane i potępione przez Pismo święte. Nie miało to miejsca w przypadku malowania jajek (pisanek), przystrajania choinek czy też wypiekania rogalików (co kiedyś czyniono na cześć księżyca, który był uważany przez niektórych politeistów za bóstwo). Jednak w wypadku m.in. takich pogańskich zwyczajów jak: czary, wywoływania duchów zmarłych, składanie swych dzieci w ofierze bożkom czy też tatuowanie się, mamy do czynienia z jasnym zakazaniem ich przez Pana Boga na kartach Starego i/lub Nowego Testamentu. Z tego faktu można więc wnosić, iż o ile część ze zwyczajów może być powiązana z pogaństwem tylko na zasadzie zmiennej i relatywnej (jak w przypadku pisanek, choinkowych drzewek czy rogalików), o tyle niektóre z praktyk mogą być złe i niechrześcijańskie w swej istocie. Czy tatuaże należą do tej drugiej kategorii? Chociaż niektóre z praktyk zakazanych w Starym Testamencie nie zostały potępione na wieczne czasy i dziś już chrześcijan nie obowiązują (jak np. jedzenie wieprzowiny) to jednak fakt, iż tatuowanie się zostało zabronione na kartach Biblii uprawdopodobnia tezę, iż ów zwyczaj jest zły i /lub niebezpieczny ze swej natury, a nie tylko ze względu na zmienne kulturowo-historyczne okoliczności. Prawdą jest, że starotestamentowy Boży zakaz tatuowania się nie został dosłownie powtórzony w Nowym Testamencie, ale nawet to nie jest jeszcze ostatecznym argumentem za poglądem o nieobowiązywaniu go dzisiaj. Wszak starotestamentowe zakazy seksu ze zwierzętami, czynienia ze swych córek sakralnych prostytutek oraz palenia dzieci w ofierze Molochowi też nie zostały w żadnej z nowotestamentowych ksiąg wyraźnie powtórzone, ale któż ośmieliłby się twierdzić, że skoro tak, to nie obowiązują już one chrześcijan? Poza tym, o ile niektóre ze starotestamentowych zakazów (i nakazów) zostały w Nowym Testamencie (wyraźnie lub co najmniej domyślnie) uchylonych, o tyle, żaden fragment z czterech Ewangelii, Dziejów Apostolskich, listów apostołów, czy Apokalipsy św. Jana nawet nie sugeruje, że czynienie na swym ciele malunków i znaków może być dobre, dozwolone i prawowite. Późniejsze wypowiedzi Magisterium Kościoła zakazujące tatuowania się wydaję się potwierdzać, iż owo starotestamentowe przykazanie nie należało do tych z nich, które wraz z nadejściem Nowego Przymierza straciły na swej aktualności i ważności. Nie wydaje się też zbyt prawdopodobną teza, jakoby starotestamentowy zakaz tatuaży dotyczył tylko tych z nich, które były czynione na pamiątkę zmarłych. To prawda, że Boży zakaz tatuowania się jest poprzedzony napomnieniem: „Nie będziecie nacinać ciała na znak żałoby po zmarłym” (Kapł. 19, 28), ale nie każde nacinanie swego ciała jest równoznaczne z robieniem sobie tatuażu. Nacięcie swego ciała zasadniczo polega na zadaniu sobie krwawej rany i to też było często czynione przez pogan w celu uczczenia swych zmarłych. Jednak tatuowanie się jest czymś znacznie więcej niż tylko nacięciem swego ciała, gdyż jego istotą jest pozostawienie na sobie malunków, napisów bądź graficznych symboli. Nacięcie swego ciała i tatuowanie się nie muszą więc być jedną i tą samą praktyką, która została objęta jednym Bożym zakazem.

Po drugie: nie ma większych wątpliwości, iż przynajmniej w naszym kręgu kulturowym, zwyczaj tatuowania się, zazwyczaj sprzyja reklamie i promowaniu zła. Olbrzymia większość tatuaży przedstawia demony (lub też ich symbole w postaci np. węży czy smoków), piekło, śmierć, trupie czaszki, potwory, zoombies, przelew krwi, sceny prezentujące tortury, wyuzdaną nagość i seks oraz wulgaryzmy i bluźnierstwa. Warto też wspomnieć, że owe malunki często nie tylko, że są brzydkie i ohydne jeśli chodzi o ich warstwę estetyczną, ale dodatkowo wydaje się, iż owa szpetota jest tu czyniona w taki sposób by z jednej strony sprawiała wrażenie możliwie jak najbardziej odrażającej, z drugiej zaś strony pociągającej i kuszącej (w sztuce coś takiego nazywa się turpizmem).

O
wszem istnieją tatuaże przedstawiające Pana Jezusa, Najświętszą Pannę Marię czy Aniołów, ale pomijając już nawet fakt, iż w mniejszej części mają one rzeczywiście na celu promocję chrześcijaństwa (częściej ich kontekst jest co najmniej wątpliwy, jeśli nie wprost bluźnierczy) to przecież istnieje wiele o niebo lepszych metod ewangelizacji niż prezentowanie na swym ciele religijnych malowideł.

Inaczej mówiąc: tatuaże są kolejnym ze sposobów za pomocą których do postchrześcijańskich społeczeństw aplikowane są okultyzm, bluźnierstwa, zmysłowość, rozwiązłość, brzydota i wulgarność.

Po trzecie: tatuowanie poprzez wystawianie swego ciała na pokaz sprzyja próżności i nieskromności, a także jest formą oszpecania się, które zniekształca piękno Bożego stworzenia. Im więcej ktoś czyni na swym ciele tatuaży, tym większą pokusę będzie żywił, by pokazywać je innym, przez co też tym więcej będzie odkrywał swego ciała. Nierzadko tatuaże są nawet czynione w miejscach najbardziej intymnych lub też w ich bezpośredniej bliskości po to by uczynić ich widok bardziej prowokującym i zachęcającym. Zgodnie jednak z Bożą wolą powinniśmy się raczej skromnie ubierać, niż rozbierać i wystawiać swe ciała na publiczny pokaz. Nieskromność w ubiorze i zachowaniu wydatnie sprzyja rozprzestrzenianiu się grzechów nieczystości, a zwyczaj tatuowania się często okazuje się ich sprzymierzeńcem.

Poza tym, naturalne poczucie piękna i estetyki podpowiada nam, iż czynienie na swym ciele różnych malunków i znaków bardziej je szpeci, aniżeli wydobywa z niego piękno. Paradoksem jest, że owe oszpecanie własnego ciała często jest czynione w celu uczynienia go bardziej atrakcyjnym i pociągającym, ale nie od dziś wiemy, iż nawet brzydota potrafi być (po początkowych odruchach nakazujących odrzucenie jej) dla ludzi źródłem rozrywki.


„Strzeżcie się pozorów zła”


Czynienie na swym ciele malowideł, znaków i napisów, nawet jeśli by je uznać nie za złe i/lub same w sobie (co byłoby dyskusyjną tezą) to niewątpliwie wciąż pociąga za sobą wiele z pozorów bezbożności nieprawości. Historyczne pochodzenie tatuażu jest ewidentnie pogańskie, praktyka ta została jasno zakazana przez Pana Boga, zaś współcześnie inspiracje i treść olbrzymiej większości tatuaży należy określić mianem złych i demonicznych. Istnieje więc wiele ważnych powodów by trzymać się od tatuaży z daleka, a niewiele by rozważać „ochrzczenie” czy „chrystianizację” tego zwyczaju.

Mirosław Salwowski
Źródło: http://rzymski-katolik.blogspot.com



Co Wy na to, kochani?
mam tatuaż
lubie tatuaże
nie wulgarne, ale dyskretne i ładnie wykonane
nie mam nic przeciwko nim
Polemizowałabym nad definicją "wulgarny tatuaż"
Tatuaż to zmiana, poprawka na ciele. Brednią jest nazywać go promowaniem zła.
Dodam jeszcze art znaleziony na portalu Fronda.pl również głoszący pewne stanowisko w tej sprawie.


"


[Obrazek: mid_4077.jpg]

Mężczyźni z wielkimi jak szpule od nici krążkami rozciągającymi małżowiny uszne i wszczepionymi pod skórę implantami imitującymi rogi, kobiety z wylewającymi się spod skąpych ubrań ohydnymi, wielobarwnymi tatuażami; kolczyki pokrywające całe połacie ciała, przekłute nosy, rozszczepione języki, demonicznie zmodyfikowane szkłami kontaktowymi oczy. Wszyscy wstrętni aż do bólu. Niektórzy prawie nadzy. Czy jesteśmy w wiosce jakiegoś oddającego się demonicznym kultom prymitywnego plemienia? A może w piekle? Niezupełnie. Tak mogą wkrótce wyglądać przechodnie na ulicach przeciętnego polskiego miasta.



A zaczęło się tak niewinnie. Tatuaż, będący w przeszłości domeną marginesu społecznego, w latach osiemdziesiątych zaczął się rozpowszechniać pośród członków subkultur młodzieżowych. Jak zazwyczaj dzieje się z wieloma zjawiskami tego typu, promotorami tej mody stały się przede wszystkim gwiazdy rocka i muzyki pop. Długo jednak tatuowano sobie przede wszystkim niewielkie, delikatne wzory, aż kilkanaście lat temu karierę zaczął robić piercing – przekłuwanie skóry w rozmaitych miejscach i umieszczanie w uczynionych tak otworach metalowych kolczyków o zróżnicowanych rozmiarach. To uruchomiło prawdziwą lawinę. Dziś widok kolczyków w nosie, języku czy pępku u normalnie z pozoru wyglądających osób przestał szokować już w nawet stosunkowo konserwatywnych środowiskach.

[Obrazek: sliczny-w_rarpqqr.jpg]

Na promocję w mediach mogą za to liczyć coraz bardziej ekstremalne modyfikacje ciała, znane z kultur prymitywnych, przed wieloma wiekami zarzucone zupełnie przez naszą kulturę. I tak miejsce tatuażu powoli zajmuje skaryfikacja, czyli wykonywanie trwałych nacięć na skórze (sic!), piercing zaś twórczo rozwijany jest w postaci wszczepiania pod skórę implantów o coraz to bardziej nieprawdopodobnych rozmiarach i kształtach oraz – wiążących się z przebijaniem skóry – praktyk podwieszania. Odbywają się już festiwale „modyfikacji ciała”, przy czym w przeciwieństwie do popularnych od lat operacji plastycznych, zjawisko to obejmuje wyłącznie oszpecanie się, czyli takie modyfikacje, które zmierzają w kierunku odwrotnym do klasycznych wzorców ludzkiego piękna. Branża ma więc swoje „gwiazdy” – cieszące się tym większą „sławą”, im ohydniej wyglądają.

Po co to robią? Co sprawia, że ludzie nie czują się dobrze we własnym ciele i postanawiają je zmienić? Pewnie to samo, co wywołało lawinę face‑liftingów i rozmaitych operacji plastycznych. Porzucenie tradycyjnej moralności (spójrzmy, jak moda ta wiąże się hipererotyzacją kultury, promocją nagości, „wolnej miłości” i dewiacji seksualnych), próżność, poczucie wyobcowania i pustka duchowa. Z tym, że dążenie do osiągnięcia jakiegoś (cóż, że często tandetnego) ideału piękna zastąpił bunt przeciw samemu pięknu, wręcz usilne poszukiwanie brzydoty, a wreszcie dążenie do zła, ba, jego otwarta manifestacja i uwielbienie. Co może być na końcu takiej ścieżki, wyznaczonej przez oszustwo, zło i brzydotę? Tylko rozpacz. I samounicestwienie.

"



Również zgodzę się ze swoimi poprzedniczkami. Nie uważam, żeby posiadanie kolczyka czy tatuażu było jakimś kultywowaniem pogańskich obrzędów czy nie daj, wychwalaniem potęgi zła.
Osobiście również nie tyle posiadam co zamierzam "nabyć" kilka konkretnych tatuaży i nie jest to bynajmniej spowodowane chęcią znalezienia czegokolwiek, nawet siebie samej czy też nie jest to sposób ukazywania wyrafinowanego buntu.

Zgodzę się jednak, że jeśli chodzi o estetykę to wizualnie osoba będąca wytatuowana lub też wykolczykowana od stóp do głów może wbudzać pewien niesmak aczkolwiek kimże jestem, żeby decydować i osądzać kogoś kogo nie znam, jego gust i prezencję jeśli zapewne nawet nie dane mi będzie z tą osobą spędzić większej ilości czasu?
Sądzę, że ta niechęć to przede wszystkim stereotypy, dotyczące tego jak człowiek ma wyglądać i co sobą "reprezentować". Ironicznie to właśnie Ci którzy mają najmniejsze do tego prawo i wiedzę o sprawie zawierają w niej głos. Na myśli mam ludzi bez kolczyków i tatuaży którzy dają sobie prawo do mówienia właśnie czym są te ozdobniki.

A skaryfikację osobiście uważam za coś niezwykle atrakcyjnego :-)
przyznajcie jednak, że prawie niemal żę całe ciało w kolczykasz, czy tataużach kojarzy się zarówno z bólem jak i pewnym wulgaryzmem... osobiście uważam, że należy czuć pewien schemat granic zarowno w piercingu jak i tatuażach
Z moją postawą relatywisty trudno byłoby nawet gdybać co jest właściwe a co nie szczególnie, że to nie ja mam na sobie te tatuaże czy kolczyki a jeśli nie chcę z taką osobą mieć do czynienia to nie mam.
I mówię tu o normalnym życiu. Bo zaraz się pojawi argument czy ksiądz, policjant, sędzia albo nawet zwykły cukiernik może tak wyglądać.
Gron mam podobne zdanie do Twojego - nie moje ciało, nie moja sprawa, niech sobie robią co chcą. Jak lubią ból i im się to podoba - wsio mi jedno kolokwialnie mówiąc. Naprawdę nie mam pojęcia skąd ludziom przychodzą do głowy takie pomysły - tatuaż to zło. Od zarania dziejów ludzkość się malowała czy tatuowała - plemiona w Afryce do dziś się upiększają w ten czy inny sposób by się odróżnić od siebie i to w sumie było pierwotną przyczyną robienia zdobień na ciele.
ja myślę ze to wzieło stąd że w średniowieczu w chrześcijańskiej Europie nie robiono sobie tatuaży i wiązano je z poganami. A fronda to fronda nie ma co ich traktować poważnie.
Ja na działce podczas malowania ławek uchlapałem się farbą i drewnochronem... zielone plamy tkwią na mnie do dziś... Jestem ZŁEM Happy