ParaMythology

Pełna wersja: Powstanie świata- mitologia fińska
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Podobnie jak w mitologii skandynawskiej opowieść kosmologiczna o powstaniu świata zaczyna się od olbrzyma- a właściwe olbrzymki Iltamar. Ilmatar zwana także „córą wiatrów” zstąpiła z górnych przestworzy i zanurzyła się w bezkresnym oceanie/ morzu jakie kiedyś stanowił świat (motyw wszech morza/ oceanu zbieżny z wierzeniami słowiańskimi). Gdy to nastąpiło olbrzymka długo pływała samotnie unosząc się na powierzchni wszech morza. Pewnego razu za sprawą chłodnego wiatru Ilmatar miała zostać matką, nim jednak jej potomek miał przyjść na świat miało upłynąć wiele lat. Międzyczasie zdarzyło się, że na kolanie przysiadła kaczka, której olbrzymka pozwoliła założyć gniazdo. Z każdym dniem jednak gdy kaczka wysiadywała swoje jajka kolana Ilmatar stawało się coraz gorętsze. W końcu zniecierpliwiona córa wiatrów wstrząsnęła kolanem, tym samym sprawiając, że kacze jaja potłukły się. Cześć kawałków jajek zatonęła, a część posłużyła za materiał do wstępnego stworzenia świata: z jednej połówki jajka powstało sklepienie niebieskie, a z drugiego skorupa ziemska; z żółtka powstało słońce, z białka księżyc, a z pozostałych części gwiazdy i chmury.


[Obrazek: ymir.jpg]


Minęło wiele kolejnych lat podczas których Ilmatar oczekiwała narodzin swego dziecka- bezowocnie. W końcu przystąpiła do dalszego działa stworzenia: tam gdzie wyciągnęła dłoń powstawały góry, gdzie nogę tam powstawały zarybione zatoki, gdzie biodro tam powstawały brzegi, a gdzie głowę szerokie zalewy.



Mięło kolejne wiele lat nim wreszcie Ilmatar (z dala od lądu) powiła syna, którego imię brzmiało Väinämöinen (Szeroka, Spokojna Rzeka). Stało się to dokładnie 730 lat po poczęciu, a w momencie gdy posiadł on wszelaką niezbędną mu wiedzę.

Siedem lat zabrało Väinämöinenowi wyczołganie się z dna morskiego i dotarcie na ląd. Gdy to osiągnął zaczął upiększać stworzony przez matkę świat. Z pomocą karła Pellervoinena zaczął sadzić na gołej glebie trawy, zioła, wrzosy, kwiaty i drzewa. Niestety jedynymi drzewami jakimi jakie nie chciały mu wschodzić były dęby. Udało mu się zasadzić dopiero wtedy gdy wezwał do pomocy pięć morskich dziewic i potwora morskiego. Jeden z dębów wyrósł tak wielki, iż przysłaniał całe niebo. By się go pozbyć Väinämöinen wezwał do pomocy morskiego karła, który stajać się olbrzymem ściął olbrzymie drzewo i od tamtej pory nic nie zaszkodziło dalszemu rozwojowi świata.

źródło:http://http://blog-fantasy.blog.onet.pl/...index.html
Jestem "fanką" Kalevali jeśli można tak powiedzieć (Fińskiej epopei narodowej) i mam ją na biurku od hoho, tak więc pozwolę przytoczyć sobie rozdzia pierwszy, opowiadający o stworzeniu świata tak, by każdy mógł zobaczyć iż nasza epopeja typu Pan Tadeusz nijak umywa się do Finów.


[Obrazek: kalevala.jpg]


RUNO PIERWSZE (w przekładzie Józefa Ozgi Michalskiego)

Pragnienie już język pali,
Pora zacząć opowieść,
Wzbić się pieśnią rodzinną
Nad klechdy wieczorne ludu,
Melodii rozwinąć skrzydła,
Ażeby pomysł z głowy
Skoczył zwinnie na usta
I ulatywał z języka
Lekko, przystępnie, powoli,
Dzielony zębami w strofy.

Piękny czasie młodości,
Zbliż się, zaśpiewaj ze mną!
Towarzyszu mej drogi,
Zbliż się i opowiadaj!
Jesteśmy tutaj wszyscy,
Z różnych stron, zespoleni;
Rzadko się spotykamy,
Trudno się nam odnaleźć
Na tej szerokiej ziemi,
Szarej ziemi północy.

Zbliż swoją dłoń do mojej,
Spleć palce swoje z moimi,
By wzbiła się z dłoni pieśń
Ponad obłok jak sokół!

Niech przyjaciele łowią
Pieśń w wielostrunne ucho,
Niech towarzysze słuchają
Czasu własnej młodości,
Która dźwięczy wśród ludu
Pieśniami naszych przodków.
Niechaj słuchają dziś słów
Mocnego Väinämöinena,
Z kuźnicy Ilmarinena,
Znad miecza Kaukomieli,
Z łuku Joukahainena.

Tych słów uczyła mnie matka
I ojciec mi je śpiewał,
Gdy siekierę na nowe
Osadzał toporzysko.
Słuchajcie, jak tną ciszę
Głębokich pól Pohjoli,
Szerokich łąk Kalevali!

Gdy matka przędła kądziel,
Kręciłem się u jej kolan,
Niemowlę już dojrzałe,
Pędrak o ustach słodkich
Jak owoce czeremchy.
Matka mi wtedy śpiewała
O Sampo, chytrej Louhi.
Sampo od słów posiwiał,
Louhi zgasła wśród skał,
Lemminkäinen w swawoli.

Aby to opowiedzieć,
Tajemnych trzeba słów,
Które leżą na drodze
Biegnącej w cztery strony.

Zbierałem słowa z wrzosów,
Zbierałem z pokosów traw
I ze splątanych krzewów.
Słowa szły za mną ścieżką,
Gdym jako młody pastuch
Prowadził mleczne stada
Na stoki żyznych wzgórz,
Łąki pachnące miodem.
Szła czarna jak noc Muuriki,
Łaciata jak wiosna Kimmo.

Mróz szczypał język słów,
Deszcz przywracał im bujność.
Wiatry je kołysały
I czółna śródmorskich fal.

Pieśni śpiewały jak ptaki
Z drzew niebolotnych wierszy.
Słowa w kłębek zwinąłem,
W pasmo długie jak droga;
Kłębek rzuciłem w sanie,
Pasmo na mój zwrotny wóz.
Sanie przywiozły kłębek,
Pasmo - koła drewniane.
Nić na belkach rozsnułem,
Kłębek rzuciłem w głąb dzbana.
Długo leżały pieśni
W czarnej ciemności chłodu.
Długo leżały nieme,
Mróz kuł w moich pieśniach słowa.

Dziś niosę je do izby
W pięknej, rzeźbionej skrzyni.
Skrzynię stawiam na ławie
Pod sławną belką pułapu,
Na której strop się wspiera.

Czule otwieram skrzynię,
Szkatułę moich pieśni.
Węzeł kłębka rozrywam,
Nić wysnuwam ze zwoju
Soczystą, barwną jak baśń.

Dajcie mi chleba żytniego,
Miarkę jęczmiennego piwa!
Bo jeśli piwa nie dacie,
Nie nasycicie pieśni,
Zaśpiewam o suchym gardle.
Woda mi głosu użyczy,
Aby was uweselić,
Święcić dzień wielkiej pieśni.
Chcę śpiewać jak noc długa,
Nim świt podejdzie pod próg!

Bywało - mówi o tym
Pieśni wezbranej potok -
Samotnie zapadła noc,
Samotnie zrodził się dzień,
Samotnie na świat przyszedł
Mocarny Väinämöinen,
Zrodzony z panny Ilmatar,
Którą powietrze niosło.
I z niej począł się pieśniarz.

Żyła w przestworzach wysoko
Wyniosła Luonnotar,
Unosiła się czysta
Nad płodnymi chmurami,
W głębi rozległych przestworzy,
Na łąkach dziewiczych niebios,
Świeżych pokosach miodu.
Nagle szklana samotność
I życie czyste jak rosa
Pragnęły wynurzyć się z chmur,
Z niebiosów nieobjętych.
Wyniosła Luonnotar
Spłynęła śmigłami wiatrów
I na ogromnym morzu
Dotknęła ustami fal
Jak złotouste wiosło.

Spadła ze wschodu burza -
Aż z grzyw posypał się puch,
Z fal sypały się pióra...
Szkwał kołysał dziewczynę,
Fala szalała wraz z nią,
Wicher rozsadzał jej biodra,
Brzeg pieścił jej białą pierś.
Poprzez spienioną wodę
Gwałtowny strzelił gejzer,
Wbił się w jej białe uda,
Pełne ciepłego nieba.

Uniosła się brzemienna
Na ujarzmionej fali
I zaczął w niej dojrzewać
Przez dziewięć setek lat,
Poprzez dziewięć żywotów
Dziesięciu bohaterów
Świat nowy i nieznany.

Ze wschodu szła na zachód
I z południa na północ,
Ku kresom horyzontu,
Jak czółno zabłąkane.
Nie mogła się wyzwolić,
Stworzyć istoty pierwszej
Mórz pani pełnorodna.
Była jak ranny delfin,
Który łagodnie krwawi,
Obmyśla nieme słowa:

"Jakie też przeznaczenie,
Jaki kształt w sobie noszę?
Do jakiej to przystani
Pędzi mnie wiatr zamorski?
Czy mam ze słonej fali
Łez słone pieśni zbierać?
Czy nie byłoby lepiej
Panną w powietrzu płynąć,
Niż topić swą urodę,
Błądzić ciągle bez celu
W uciekającej wodzie?

Królestwo rozległych mórz
Zimne, płynne jak srebro.
Doskwiera mi tutaj głód
I chłód doskwiera boleśnie.
Trwam jak gwiazda bez steru...

Potężny boże Ukko,
Podporo gwiezdnego nieba!
Przypomnij sobie o mnie,
Przybądź mi szybciej niż wiatr!
Połóż swe dłonie chłodne
Na mój iskrzący brzuch,
W którym wnętrzności płoną..."

Ubiegł moment i chwila,
Ptak złoty zatrzepotał,
Padła odpowiedź z góry
Złocistą, tłustą kaczką.

Leciała lotem krętym,
Zwrotnym jak górska ścieżka:
Leciała na południe,
Zawracała na północ,
Okiem pięknym jak koral
Nizała sieć na gniazdo.

Leciała lotem płaskim,
Nisko - nad samą ziemią,
Gubiła złote słowa:

"Czy gniazdo wić na wietrze,
Czy na głębokiej wodzie?
Wiatr moje gniazdo zdmuchnie,
Fala podmyje ściany."

W tym czasie panna wód
Westchnęła łaski pełna
I swoje piękne kolano
Lekko z morza wychyla:
"Weźże je na mieszkanie".

I kaczka okiem ptasim
Dojrzała jej kolano.
Sądziła, ze to wyspa,
Którą porośnie trawa.
Wtedy swój lot zniżyła,
Usiadła na kolanie
I gniazdo zaczęła wić.

Panna drżała jak trzcina
Kołysana rozkoszą.

Sześć jaj było ze złota,
Siódme było z żelaza.
Ptak usiadł na nich miękko,
Cierpliwie je ogrzewał.

Grzało się jabłko kolana
Dzień jeden, drugi, trzeci...
Aż nagle panna wodna
Poczuła w sobie pożar.
Wchłonęła błogie ciepło
I odetchnęła ogniem -
Wszechobjęta tym żarem
Myślała, że żywcem spłonie.
Rozchyliła kolana
I sprężyła się w bólu,
A wtedy gniazdo ptasie
Zniknęło w słonej fali.

Stoczyło się do wody
Siedem kosztownych jaj.
Rozbiły się w kawałki,
Rozpadły się w części tysiąc,
Ale nie poszły na dno,
Pozostały w bezruchu.

W rozsypanych łupinach
Błyska słońce i woda;
Część każda dała początek
Rzeczom pięknym i dobrym:
Tak ze spodu skorupy
Podniósł się zrąb praświata,
Wierzch skorupy utworzył
Sklepiony ponad nim dach,
Środek złotego jaja
W żywe zmienił się słońce,
Z jego białej otoczki
Jak z procy księżyc spadł.

Każdy odprysk skorupy
Gwiazdą zakwitł na niebie.
Każda mniejsza drobina
Żaglem chmury się wzdęła.

Frunął nagle w przestworza
Czas uwięziony na ziemi,
W wiry młodego słońca,
W księżyca krągły bochen.

A panna wodna, co z nią?
Po tym dziewiczym porodzie
Stała się matką morza.
W żalu jak w mgle się kryje
I nikt jej tam nie odwiedza.
Przed nią morze otwarte,
Za nią niebo zawarte
Na mocny skobel miesiąca.

W dziewiątym roku namysłu,
W dziewiątej wiośnie tęsknoty
Zaczęła kształtować świat.

Miękkimi ruchami ramion
Kreśli urocze zakola.
Gdzie się odbiła stopami,
Trysnęły ławice ryb,
Gdzie pochyliła się nisko,
Drążyła ciemną otchłań.
Białymi jak śnieg biodrami
Słała piaszczyste plaże,
Piętą piękną jak perła
Toń otwierała łososiom.

Spokojne przystanie zatok
Kładły się nad jej czołem,
Aż utrudzona pracą
Płynęła po pełnym morzu
A tam, gdzie się zdrzemnęła,
Rafy wyrosły na dnie,
By zatapiać okręty.
Tam osiedliła wyspy
I rafy w zdradliwym morzu,
Nad ostrymi rafami
Rozpuściła zły wiatr.

Odezwał się z łoskotem
Zrodzony z miazgi ląd
I pierwsze słowo: ziemia
Wrosło w jałową skałę.

Jeszcze czas na pieśniarza,
Jeszcze się nie narodził
Mocarny Väinämöinen.
W szczelnej muszli dojrzewa,
W lędźwiach swej matki młodej.

Trzydzieści morskich lat
I morskich zim trzydzieści
Rozmyśla nad istnieniem,
Nad płodnym ziarnem życia.
W macicy muszli perlistej,
Gdzie księżyc nie dochodzi
I słońce nie rozbłyśnie,
Te się poczęły słowa:

"Księżycu, słońce, weź mnie!
Ty, Wielka Niedźwiedzico,
Zajeżdżaj po mnie wozem,
Przez bramy nieznane wieź!
Chcę wyrwać się z ogrodzeń.
Czas rozbić skorupę gniazda
I ziemię okrążać ptakiem!

Ja, syn człowieczy, dnia pragnę!
Chcę księżyc widzieć na niebie,
W dłonie chcę słońce brać
I Niedźwiedzicę głaskać,
Jak groch trząsać na sicie
Gwiazdy łuskane nocą!"

Księżyc bezdusznie ślepił,
Słońce prażyło niemo,
Nikt nie spieszył z pomocą.
Sam pięścią bez imienia
Rozsunął zasuwę kości -
Nikt mu w tym nie pomagał.
Sam rozwarł zielone wrota
I palcem u lewej nogi,
Który ze stopy mu wyrósł,
Przestąpił próg rodzicielski,
Bramę wejściową kolan,
I głową parł do przodu,
W wodę kozła wywinął.

Wśród gołych ścian przyrody,
Śród wodnych szklanych ścian
Rósł bezdomny jak drzewo,
Które na dom trzeba ściąć.

Aż kiedyś morska fala,
Która w morze nie wraca,
Została z nim na brzegu,
Na szarej, pustej ziemi.

Wstał, w górę wzniósł ramiona
I najpierw niebo objął,
Potem całował ziemię,
Całował myślą gwiazdy...

Tak zrodził się Väinämöinen
Z panny czystej Ilmatar,
Kość z kości rzeczywistej -
Spadł z nieba na ziemię jak deszcz.



Gorąco wszystkim polecam przeczytanie całości :-)